Zapomniane zakątki cmentarzy są coraz częściej, paradoksalnie, najbardziej pełnymi życia miejscami w miastach. Drzewa-samosiejki albo te posadzone przed laty, niewypielęgnowane trawniki między płytami nagrobnymi, na których mogą swobodnie rozwijać się polne kwiaty i byliny są chętnie odwiedzane i zamieszkiwane przez owady, pająki, ptaki oraz małe ssaki, takie jak myszy, wiewiórki czy jeże. Życie, umieranie i odrodzenie przeplata się w swoim nieskończonym tańcu, niezaburzone przez niepotrzebne, ale destrukcyjne próby ludzkiej kontroli.
Przyroda na starych, najlepiej zabytkowych już cmentarzach może trwać i rozwijać się nie niepokojona, gleba jest tam czysta i żyzna, a ingerencja człowieka nie obejmuje zwykle aktywnego niszczenia ogniw lokalnego ekosystemu. Po nagrobkach i między nimi płoży się i pnie bluszcz, któremu szczególnie odpowiadają tutejsze warunki; zresztą nasadzany na cmentarzach był co najmniej od czasów starożytnych, a w kulturach przedchrześcijańskich, jako roślina żyjąca wiele setek lat, zimozielona, z uwagi na grube, pokryte woskiem liście i wysoką zawartość wody odporna na pożary oraz zajmująca bardzo zróżnicowane siedliska, bluszcz symbolizował między innymi siłę życiową, wieczność, trwałość, odporność na przeciwności i wierność. Był związany także z bóstwami, którym poświęcone były święta obchodzone w czasie najdłuższych nocy, blisko przesilenia zimowego, i jeszcze w pierwszych wiekach chrześcijaństwa pleciono z niego ozdoby do domów i kościołów na boże narodzenie, zanim zakazano tego zwyczaju jako “pogańskiego”. W starożytnej Grecji bluszcz należał do symboli Dionizosa, wyróżniającego się w ich panteonie bóstwa wina, zabawy, cielesnych przyjemności i tanecznego transu.
Bluszcz kwitnie późno, a jego owoce w pełni dojrzewają dopiero wiosną; stanowi jedną z ostatnich w naszym klimacie roślin miododajnych i przyciąga do siebie pszczoły, muchy oraz osy, bardzo chętnie odwiedzające jego niepozornie wyglądające kwiaty. W słoneczny jesienny dzień, kiedy staniemy obok dużego, kwitnącego bluszczu, usłyszymy bzyczenie setek owadów, a zimą wśród jego gęstych liści i splątanych gałęzi znajdują schronienie ćwierkające głośno wróble.
Zresztą na cmentarzach możemy spotkać wiele gatunków ptaków, których zwykle nie kojarzymy z miastami, na przykład puszczyki. Z uwagi na nocny tryb życia i umiejętność bezszelestnego lotu u tego gatunku sowy, trudno je zaobserwować na co dzień; za to podczas wieczornych spacerów zdarza się usłyszeć ich charakterystyczne, tęskne wołanie. A kiedy już uda nam się zobaczyć puszczyka, zrobi on na pewno niezapomniane wrażenie - rozczochrane pióra i wielkie okrągłe oczy, spoglądające czujnie i bystro wprost na nas, piękne i trochę niesamowite. Trudno się dziwić, że ptaki te są symbolicznie powiązane z mądrością, wiedzą tajemną i zaświatami.
Dalsze opowieści, gdyby miały wspomnieć każde ze stworzeń, które rosną i zamieszkują za murami starych cmentarzy, zajęłyby jeszcze wiele, wiele akapitów. Warunki są tam idealne do rozwoju grzybów, dzikich kwiatów, krzewów róż, malin i wielu innych, rozrośnięte, wysokie drzewa stanowią bezpieczne schronienie dla ptaków miejskich i tych rzadziej spotykanych; w nie sprzątanych obsesyjnie suchych liściach zimują świetliki i motyle, dzikie pszczoły, trzmiele i osy mogą swobodnie zakładać gniazda w ziemi i zbutwiałym drewnie, bez obaw, że zostaną otrute przez bojących się ich towarzystwa ludzi. Wystarczy spędzić na cmentarzu parę chwil, oddychając spokojnie i angażując wszystkie zmysły, by przekonać się, że to miejsce tętniące pięknym, zdziczałym i dzikim życiem.
Kiedy pewne rzeczy są nam przedstawiane jako fakty, niepodważalna naukowa wiedza, zwykle przyjmujemy je, nasiąkamy nimi bez większego oporu. Tymczasem wiele z tego czego uczy się w szkołach w ramach przedmiotów przyrodniczych jest niczym więcej, jak poglądami, mieszanką obserwacji, wniosków i założeń, z których wychodzili twórcy “podwalin współczesnej nauki”, często dość dawno temu. Programy nauczania, szczególnie w tym okresie w którym nauczanie w szkołach stawało się powszechne, powstawały po to żeby ukształtować u odbiorców oczekiwany przez decydentów sposób myślenia i zasadniczo pozostają takie do dziś1. Przyjrzyjmy się pierwszym próbom wprowadzenia dzieci w arkana ekologii, dziedziny zajmującej się badaniem powiązań międzygatunkowych oraz relacji między poszczególnymi gatunkami a otaczającym je środowiskiem - próbom polegającym na rozpisywaniu łańcuchów pokarmowych. Zaczyna się od roślin, traktowanych właściwie nie jako odrębną kategorię istot ożywionych, ale bardziej środowisko życia zwierząt, potem mamy owady, bezkręgowce albo innych roślinożerców, na szczycie polujące na nie drapieżniki i dużych wszystkożerców, w tym oczywiście człowieka. Wydaje się spójne i logiczne?
Przemyślmy to jeszcze raz. Jeżeli na szczycie łańcucha pokarmowego znajdują się stworzenia, które potrafią uśmiercić te odżywiające się roślinami i mniejszymi zwierzętami, czy przypadkiem nie powinny tam trafić drobnoustroje chorobotwórcze i pasożyty zdolne do infekowania ludzi, niedźwiedzi czy wilków? One również odżywiają się ciałem zwierząt i mogą doprowadzić do śmierci żywiciela, nawet silnej, wszystkożernej istoty. A może na szczycie powinny być te gatunki, które potrafią dzięki długiej wspólnej historii, “hodować’, to znaczy karmić i trzymać blisko siebie, inne stworzenia, a po ich śmierci korzystać z substancji odżywczych zgromadzonych w ich ciałach? I to wszystko bez zbytniego zachodu i niehumanitarnych rzeźni, po prostu oferując im piękne, apetyczne, pachnące owoce, liście i bulwy2.
Rośliny (i grzyby) cechuje szereg przystosowań pozwalających wykorzystać nie tylko możliwości zwierząt w zakresie przemieszczania się na znaczne odległości, dzięki którym roznoszą ich nasiona, ale także same ciała stworzeń zmarłych lub złożonych w ich pobliżu w charakterze pokarmu. Właściwie drzewa, krzewy i trawy nie muszą się nawet martwić o to, gdzie dokładnie wykarmione przez nie zwierzęta zakończą swój żywot, ponieważ pod osłoną ziemi, poprzez system korzeni i grzybni, nawóz jest sprawiedliwie dystrybuowany nawet na bardzo dużych obszarach. Żyzna gleba to gwarancja obfitych plonów i zrównoważonego rozwoju. Jakby się nad tym zastanowić, rośliny żyją na naszej planecie o wiele dłużej niż zwierzęta, które właściwie całkowicie polegają na nich jako źródle energii; same nie potrafią pobierać jej bezpośrednio ze słońca ani ziemi, za to wykonują dla roślin cały szereg “usług”.
A jednak potraktowanie roślin jako najwyższego ogniwa łańcucha pokarmowego jest równie niedorzeczne, jak potraktowanie w ten sam sposób ludzi. W przyrodzie zwyczajnie nie istnieje coś takiego, jak uporządkowany hierarchicznie łańcuch pokarmowy. Oczywiście możemy prześledzić pewne zależności między różnymi gatunkami i obieg energii w danym ekosystemie, ale metaforyczne, graficzne przedstawienie ich w sposób najbardziej odpowiadający rzeczywistości jest możliwie jedynie w formach okręgów, okręgów tworzonych przez linie rozgałęziające się i splątane, krótsze i dłuższe. Rozbicie tego modelu, uproszczenie go “na potrzeby” systemu nauczania odbiera mu jednocześnie jego realizm i tworzy sztuczny, skrzywiony obraz opisywanego ekosystemu - obraz antropocentryczny3, zabarwiony ideologią, nie będący szczerą próbą zaprezentowania i przekazania wiedzy o otaczającym nas świecie.
Bogato rozwijające się na cmentarzach życie może nam pokazać, przypomnieć, że na człowieku i jego śmierci nie wszystko się kończy; tworzące nas niegdyś energia i materia nie znikają, ale przekształcają się, przepływają dalej poprzez glebę oraz wodę, dając życie w tak wielu innych, pięknych formach.
przykłady - zakazywanie używania języków polskich i uczenie historii pisanej z perspektywy zaborców w szkołach podczas rozbiorów, a później wyplewianie gwar na rzecz “poprawnej” polszczyzny; odbieranie rodzicom dzieci rdzennych mieszkańców Ameryk czy Australii i umieszczanie ich w kolonijnych szkołach, gdzie miały przyjąć obcą sobie kulturę; szkoły prowadzone przez misjonarzy chrześcijańskich, kiedy już kościoły zakazały krucjat; uczenie rolnictwa na uniwersytetach, mające na celu wyrugowanie tradycyjnych, zrównoważonych metod uprawy ziemi na rzecz innych, coraz bardziej agresywnych, monokulturowych i przynoszących większe “zyski” bogatym właścicielom ziemskim. Jeśli te przykłady wydają się komuś zbyt drastyczne i tym samym nie przystające do codzienności, należy pamiętać, że w innych częściach świata albo pięćdziesiąt czy sto lat temu, to one stanowią codzienność i wydają się równie sensowne i normalne co nam szkoły, do których chodzimy, chodziliśmy. Skoro wiemy, jak to notorycznie wyglądało w nieodległej przeszłości imperialnych państw, za to nie słyszeliśmy o żadnej głębokiej rewolucji w nauczaniu, rozsądnie jest założyć, że nic się nie zmieniło w kwestii propagowania określonego światopoglądu poprzez system szkolnictwa.
Może tylko rośliny trujące i mięsożerne nie mają tyle cierpliwości co pozostałe, zapewniają sobie dostawy składników odżywczych w bardziej, nazwijmy to, radykalny sposób.
stawiający człowieka na centralnym miejscu, jako ostateczne dzieło boga, najwyższe osiągnięcie ewolucji i tym podobne. Cel i centrum całego wszechświata, według którego należy mierzyć wszystko inne. Nie muszę chyba mówić, że kultura zachodnia jest głęboko antropocentryczna.