O ile można w ogóle powiedzieć o czymś takim, jak trendy w psychoterapii (a niestety można), obecnie daje się dostrzec wyraźny, narastający już od jakiegoś czasu nacisk na stawianie i utrzymywanie granic, ustanawianie własnej niezależności posunięte aż do przesady, odcinanie się od wszystkich osób w swoim otoczeniu, które zostaną uznane za toksyczne/narcystyczne/negatywne, do wyboru, pospieszanie naturalnych procesów i wymuszanie na sobie pewnych reakcji i działań, zanim będziemy na nie gotowi. Just block and move on, right?
W znacznym stopniu za rozpowszechnianie się pewnych uproszczonych koncepcji psychologicznych odpowiadają social media oraz olbrzymi rynek poradników, książek o samopomocy kuszących obietnicą osiągnięcia sukcesu, dotarcia do celów, zdobycia szczęścia i wiecznego zadowolenia.1 Mają w tym oczywiście swój udział również prowadzący terapie psychologowie i psychoterapeuci, chociaż ci naprawdę dobrzy, traktujący każdą osobę z którą pracują poważnie i profesjonalnie powinni widzieć relacje w bardziej złożony, niejednoznaczny sposób (o czym za chwilę), uniemożliwiający spłycenie tematu stawiania granic oraz wielu innych. Tymczasem jednak, dopóki ktoś nie zajmie się krytycznym zgłębianiem psychologii relacji, wspólnotowością i jej wpływem na ewolucję naszego gatunku i codzienne życie ludzi, naprawą relacji w terapii czy innymi, zbliżonymi kwestiami, będzie wystawiony na powtarzaną wielokrotnie narrację, według której najlepszą, zdrową reakcją na niewielkie nawet oznaki konfliktu, napięcia w relacji jest odcięcie się.
Na początku czuję się zobowiązana zaznaczyć, że w żadnym wypadku nie twierdzę jakoby granice i ich zdecydowane wyznaczenie nie było ważne2. Szczególnie kobiety, ale nie tylko, są od dziecka uczone czegoś wręcz przeciwnego - że stanowcze wyrażanie swojego zdania jest nieuprzejme, stawianie na swoim im nie przystoi, ich asertywność jest odbierana jako agresja, a samoświadomość i wiedza jako przemądrzałość; że powinny być miłe i nie psuć innym zabawy, nawet jeżeli odbywa się ona ich kosztem. Jednak powierzchowne podejście do nauki wyznaczania granic zamiast jeden problem rozwiązać, może spowodować pojawienie się następnego - izolacji społecznej. Dodajmy do tego priorytetyzowanie w naszej kulturze relacji romantycznej, nawet kosztem własnego zdrowia i bezpieczeństwa, a uzyskamy przepis na, w najlepszym razie, stagnację, brak możliwości dalszego rozwoju i odkrywania całego złożonego, ekscytującego świata, a w najgorszym życie w nieszczęśliwym, potencjalnie przemocowym związku.
Oprócz wyuczonego przez lata braku asertywności, niektórym osobom z natury trudniej przychodzi pogodzenie się z odmiennością innych. Czasem pragnienie uniknięcia konfliktu lub niezgody jest tak silne, że bez udziału świadomości zmienia się nasze zachowanie, podejście, światopogląd i zwyczaje w taki sposób, by dopasować nas do konkretnej osoby lub osób, do tego stopnia, jakbyśmy w każdej relacji byli kimś zupełnie innym. Z pewnością nie ułatwia to zrozumienia siebie i odkrycia, czego tak naprawdę pragniemy od życia. A udane wyznaczanie granic (które, warto o tym pamiętać swoją drogą, też niekoniecznie powinny pozostawać niezmienne przez całe nasze życie) polega właśnie na poznawaniu głębi własnej psychiki, rozpoznaniu istotnych dla nas poglądów i pragnień, określaniu, co jest dla nas nie do zaakceptowania, a co nie robi nam żadnej różnicy; a trudno się tym wszystkim zająć, kiedy na co dzień funkcjonujemy w relacjach od początku jakichkolwiek granic pozbawionych. Należy też zawsze zwracać uwagę na to, że granice są dla nas, nie dla innych - jeżeli próbujemy kontrolować zachowanie drugiej osoby i nazywamy to granicą, albo ktoś próbuje w ten sposób kontrolować nasze, nie jest to niczym innym jak próbą manipulacji.
Prawidłowo skonstruowane granice pomagają nam mierzyć się z mniejszymi i większymi wyzwaniami, które czekają w życiu każdego z nas. Odpowiadają one za naszą autonomię, umiejętność kierowania się własną wolą i dokonywania właściwych dla nas, autentycznych wyborów przy jednoczesnym zachowaniu dobrych relacji w obrębie wspólnoty. Można powiedzieć, że stawianie granic i związane z nim samopoznanie składają się na jeden z procesów, jakie powinny przejść dzieci żeby stać się dorosłymi osobami, podczas gdy zadaniem dorosłych jest rozwijanie się i przesuwanie tych granic, które z czasem stają się ograniczeniami. Wiele społeczeństw stworzyło wspierające ten proces inicjacje, celebracje momentów przejścia, symboliczne próby i uroczystości mające na celu wesprzeć jednostkę w poznawaniu siebie i pomóc w rozpoznaniu przez nią swojego miejsca we wspólnocie; jednak społeczeństwo w którym żyjemy niestety do nich nie należy, przeciwnie nawet, w naszej kulturze natkniemy się na bardzo wiele pułapek, takich jak wspomniane wcześniej oduczanie dziewczynek asertywności, spowalniających i utrudniających stawanie się dorosłymi osobami oraz dalszy rozwój psychiczny.
Jedną z takich pułapek jest właśnie nadmierne skupianie się na granicach w relacjach, szczególnie innych niż relacja romantyczna (na którą swoją drogą, z powodu jej naturalnie przekraczającego i redefiniującego granice charakteru, faktycznie gotowe są dopiero te osoby, które pomyślnie przeszły przez proces dorastania, konstruowania autonomii i określania własnych oczekiwań), w sposób, którego uczy nas pop-psychologia. Zanim zaczniemy odcinać się od wszystkich członków rodziny i przyjaciół, którzy wywołują u nas mieszane emocje, nie potrafią zrozumieć naszej perspektywy, którym mamy coś do zarzucenia, z którymi jesteśmy skonfliktowani albo odczuwamy narastające napięcie w relacji z nimi, powinniśmy zadać sobie kilka pytań.
Czy to, co robimy, naprawdę jest postawieniem granicy dla nas samych, czy sposobem na zmanipulowanie drugiej osoby? Czy odcinanie się od wszystkich relacji, które są w jakiś sposób “problematyczne” nie sprawi w końcu, że pozostaną nam tylko takie, w których traktujemy drugą stronę instrumentalnie - ponieważ nie zrywamy związków dających nam wymierne, łatwe do dostrzeżenia korzyści - oraz te pozbawione głębi i polegające tylko na wspólnej “dobrej zabawie”, a nie dające nam żadnego prawdziwego wsparcia? Czy naprawdę chodzi o nasze zdrowie psychiczne, o dbałość o własne samopoczucie i spokój ducha, czy może o strach przed odczuciem choćby lekkiego dyskomfortu, przed otwarciem się na innego i współodczuwaniem nie tylko radości, ale i emocji, których w naszej kulturze tak usilnie się unika - smutku, niepokoju, obaw, złości, poczucia straty?.. Choć są one przecież wszechobecne, czemu zresztą nie można się dziwić skoro wszyscy kolektywnie odcinamy się od “negatywnych” uczuć, zapominając o jednej z najważniejszych zasad rządzących psychiką - to, co zostaje wyparte do podświadomości albo jedynie pozostaje nienazwane, niezadbane, niewypowiedziane i stłumione, w końcu zacznie kierować naszym zachowaniem, objawi się w postaci lęków, depresji, kompulsji, a może zupełnie fizycznych dolegliwości takich jak problemy z układem krwionośnym, pokarmowym czy immunologicznym. Zachodnia medycyna (o ile zaliczymy zdrowie psychiczne do przedmiotów medycyny), nie po raz pierwszy zresztą, skupia się na usunięciu objawów, a nie samych przyczyn ich wystąpienia; w tym wypadku będzie to kulturowe pokłosie całych stuleci wtłaczania pragnących wolności jednostek w hierarchiczne, patriarchalne struktury społeczne, z których potrzebujemy się wydostać, żeby móc żyć w zgodzie ze sobą.
Przy tym nie należy zapominać, że człowiek jest mimo wszystko przystosowany do życia w grupie, a nasz dobrostan psychiczny i fizyczny jest głęboko powiązany z dobrostanem nie tylko pozostałych ludzi, ale całego otaczającego nas ekosystemu3. Izolacja od tego, co niekomfortowe, inne, trudne i wymagające nie tylko ograbia nas z tych naturalnie występujących relacji, ale także blokuje nasz rozwój jako jednostek; ponieważ prawdziwy rozwój wymaga stabilnego środowiska, ale także napotykania trudności. Odczuwanie prawdziwej, głębokiej radości nie jest możliwe, jeśli nie jesteśmy gotowi odczuć równowartego jej smutku. Prawdziwe praktyki dobroczynne dla naszej psychiki nie będą uczyć, w jaki sposób najskuteczniej odciąć się od “niechcianych” elementów rzeczywistości, powinny za to pokazywać, jak tworzyć lepsze wspólnoty, więzi oparte nie na współzależności i hierarchii, ale na wzajemnym zrozumieniu, poszanowaniu autonomii oraz autentycznej ekspresji naszych wewnętrznych światów.
Dla wytrwałych jeszcze dwa nieco odrębne akapity rozwijające na szybko trudną kwestię autonomii w relacji rodzic - dziecko, która przecież dotyczy większości z nas. Relacje z rodzicami, oraz vice versa, stanowią jedne z najtrudniejszych do nawigowania w naszym życiu, i wiele osób latami żyje z żalem związanym z tym, jak te relacje się potoczyły. Otwartość, autentyczna komunikacja i chęć dokonania koniecznych zmian mogą pomóc w uniknięciu wielu napięć i problemów.
Rodzice są uciążliwi? Więc przyjmijmy od nich tylko miłość i troskę, a resztę zignorujmy. Czasem nawet przymknijmy oko, ponieważ oni też są ludźmi, z całym skomplikowanym zestawem myśli, obciążeń i problemów. Żyjmy po swojemu, akceptując to, że nie musimy się we wszystkim zgadzać z naszymi bliskimi, nie musimy nawet być bardzo podobni, żeby czerpać z wzajemnej relacji to, co najlepsze. Zwykle o wiele prościej jest nam zbudować taki rodzaj związku - wspierającego i bliskiego, ale pozwalającego na autonomię - z przyjaciółmi, z początkowo obcymi ludźmi, z którymi łączą nas wspólne zainteresowania, przemyślenia czy poglądy, niż z osobami, z którymi łączy nas pokrewieństwo. Jest to bez cienia wątpliwości związane z patriarchalnym i hierarchicznym porządkiem, jaki narzuca się rodzinom od wielu stuleci, zakładającym podrzędną rolę nie tylko żony wobec męża, ale również dzieci wobec rodziców. Wciąż, mniej lub bardziej świadomie, myśli się o dzieciach nie jako o autonomicznych jednostkach, ale o czymś w rodzaju przedłużenia własnych rodziców - muszą postępować zgodnie z ich systemem wartości, “słuchać się” dorosłych, a bardzo często w późniejszym okresie życia spełniać ich oczekiwania, wymagania albo ambicje. Pod płaszczykiem troski o przyszłość i dobrostan młodych osób, wielu rodziców ignoruje, tłamsi i zaburza rozwój własnych dzieci jako pełnych, odpowiedzialnych, samoświadomych, poszukujących własnej ścieżki istot, czasem uderzając nawet w bardzo podstawowe elementy ich tożsamości.
Jednak przy tej krytyce poprzedniego pokolenia pozostańmy świadomi, że zostali oni najprawdopodobniej poddani identycznym procesom, nawet jeśli, jakimś cudem, nie ze strony swoich rodziców, to jeszcze pozostaje kwestia szerszego kontekstu, dominującego w kulturze przekazu, którym nasiąka każdy z nas - czy tego chcemy, czy nie. A jeśli pragniemy ten schemat przełamać, naprawić, to odcięcie się od relacji, rozpoczęcie “od nowa” (choć w skrajnych wypadkach potrzebne i konieczne!) nie jest wcale skutecznym rozwiązaniem; w ten sposób jedynym, czego nauczymy własne dzieci lub inaczej przekażemy do świadomości wspólnoty, będzie to, że od nas również można, a nawet należy odwrócić się i odejść żeby wieść własne, dobre życie. Drogą bez wątpienia trudniejszą, wymagającą od wszystkich zainteresowanych stron otwartości, gotowości do akceptacji odmienności4, emocjonalnej wrażliwości oraz poradzenia sobie z nieuniknionym dyskomfortem, jest zdekonstruowanie tych elementów relacji, które uniemożliwiają nam autentyczny kontakt, wsparcie, współpracę i wzajemną pomoc przy jednoczesnym zachowaniu autonomii i prawa do pełnego decydowania o własnym życiu. Wielu rodziców byłoby zaskoczonych tym, jak bardzo dzieci i młodzi dorośli są chętni do pozostawania z nimi w bliskiej relacji, kiedy tylko ci pierwsi przestaną ingerować w wolność drugich do decydowania o sobie przy zachowaniu odpowiedniej dozy opieki, wsparcia i pomocy. Dzieci z kolei, nastoletnie i dorosłe, powinny wiedzieć, że nie muszą odcinać żadnej mitycznej pępowiny, odrzucać światopoglądu i stylu życia, których nauczyli ich rodzice żeby móc rozwijać się, dorastać, odkrywać własne pasje i własną życiową drogę.
choć, jak mam nadzieję wszyscy wiemy, wieczne zadowolenie nie jest możliwe, a szczęście nie jest czymś, co da się “zdobyć”; szczęście jest znacznie bardziej kwestią tego, jaką wybierzemy drogę, niż samym celem podróży.
mamy niezbywalne prawo wystąpić z każdego związku, w którym jesteśmy wykorzystywani lub doświadczamy dowolnego rodzaju przemocy, czy to emocjonalnej, seksualnej, fizycznej, ekonomicznej, dowolnego rodzaju; czy mowa o relacji rodzic - dziecko, partnerskiej, małżeńskiej, innej; prawdopodobieństwo wystąpienia szczerej, prawdziwej chęci zmiany i naprawy ze strony sprawcy jest bardzo niskie, a nawet w takim wypadku nie jesteśmy w żadnym wypadku zobowiązani, by jeszcze raz dopuścić tę osobę/osoby do naszego życia.
na co wskazuje coraz więcej i więcej rzetelnie przeprowadzonych badań.
zresztą może właśnie o to chodzi nastolatkom, “buntującym” się przeciw rodzicom poprzez ekscentryczny (z punktu widzenia rodzica) ubiór czy zainteresowania - młode osoby poszukują nie tyle konfliktu, co zapewnienia o poszanowaniu ich odmienności, pełnej akceptacji i wsparciu rodziny; nawet jeśli same nie zdają sobie z tego sprawy i pomimo tego, jak często wcale tego nie otrzymują.