Jakby się nad tym dobrze zastanowić, słowa w swojej istocie są metaforami. Próbą ujęcia rzeczywistości, złożonych doświadczeń i koncepcji, w coś zupełnie innego, symboliczną reprezentację esencji samego zjawiska.
Nie dotyczy to może ich wszystkich. Pierwsze słowa, które wypowiadają dzieci mają znaczenie proste i są, można powiedzieć, czysto użytkowe - ma, me, mama kiedy są głodne albo przestraszone, nie kiedy odczuwają dyskomfort czy niechęć, następnie tworzą różne “nazwy” dla osób (ludzi i zwierząt, dzieci jeszcze nie znają dyskryminacji z powodu gatunku) z ich najbliższego otoczenia, ulubionych przedmiotów i czynności. Dopiero nieco później dziecięce słowa nabierają złożoności, kontekstu, stają się próbą przekazania innym bogactwa wewnętrznego życia. Choć nie da się w pełni naukowym sposobem ustalić, jak dokładnie powstała ludzka mowa (choć pytanie powinno raczej brzmieć: jak postała mowa, ponieważ nie jesteśmy jedynym, ani nie byliśmy zapewne pierwszym, gatunkiem posługującym się komunikacją tego rodzaju) - odbyło się to zbyt dawno, w czasach, których nie potrafimy tak łatwo zmierzyć - początki języka ludzkości były prawdopodobnie podobne do początków języka każdego pojedynczego człowieka, uzupełnieniem komunikacji niewerbalnej, dobrze sprawdzającym się w kontekście życia społecznego. W społeczności, nawet niezbyt dużej, skuteczne porozumiewanie się z wieloma innymi osobami jest nieuniknione i kluczowe dla sprawnej współpracy, a mowa jest jednym ze sposobów, aby znacznie je ułatwić.
Ale z czasem język coraz bardziej się rozrastał. Zaczęły powstawać słowa mniej codzienne, próbujące utrzymać w sobie jak najwięcej znaczenia. Przyjrzyjmy się paru przykładom. Burza opisuje zjawisko złożone, którego elementy postrzegamy kilkoma różnymi zmysłami, powstaje z połączenia jasnych błysków i błyskawic, donośnych grzmotów (zresztą błyskawica i grzmot razem dają nam pioruny), ciemnych chmur poruszających się szybko po niebie, gwałtownego wiatru i deszczu, spadku temperatury, ale także obietnicy rozpogodzenia się, pięknego zapachu ziemi do deszczu1, nawilżenia i odświeżenia, może nawet uzupełniającej już i tak niesamowite widowisko tęczy. Kiedy ktoś nam mówi, że będzie burza, przekazuje tymi dwoma słowami zaskakująco dużo treści, a w zależności od kontekstu, może jej być jeszcze więcej - czasem nadchodząca burza oznacza, że trzeba poszukać schronienia, przygotować zbiorniki na wodę albo zabezpieczyć coś przed deszczem, ubrać się odpowiednio… i tak dalej. A jednak burza, choć jest zjawiskiem przejściowym i nieuchwytnym, nadal pozostaje o wiele bardziej “namacalna” niż znaczenia niesione w słowach miłość, żałoba, dusza czy bóg. Społecznie przyjęte definicje miłości mogą się różnić w poszczególnych kręgach kulturowych, w różnych czasach, a nawet dla poszczególnych osób, ale u źródła tego słowa muszą znajdować się uniwersalne, powszechne i rozpoznawalne odczucia, doświadczenia i działania, ponieważ słowa powstają, aby opisać już istniejącą rzeczywistość. Co takiego próbowali uchwycić nasi przodkowie, tworząc pierwsze słowa odpowiadające miłości? Czy chodziło o uczucia, które wzbudzają dzieci u swoich opiekunów? Czy o więzi łączące wspólnotę? O zasadę, według której łączymy się w pary? A może o ten zachwyt, błogość i równowagę jaką odczuwamy otoczeni dziką przyrodą, odpoczywając lub bawiąc się z innymi, uczucie p o j e d n a n i a ze wszystkim wokół nas?..
Kiedy ludzka mowa stawała się coraz bardziej i bardziej skomplikowana, stopniowo zaczynaliśmy ujmować doświadczenia, idee, wyobrażenia nie tylko w pojedyncze słowa, ale w całe opowieści. I tak jak pojedyncze nazwy to symbole, tak mity i wierzenia nie miały być rozumiane dosłownie - pierwsze bóstwa nie przypominały oderwanych od ziemi i życia bogów religii abrahamowych, były raczej alegorią, obrazem, przedstawieniem sił natury, cykli życia, przemian i transformacji zachodzących nieustannie w przyrodzie, próbą opisania i ujęcia w prostą formę języka procesów i zasad, którym wszyscy podlegamy. Nadania nazwy temu, co jest dla nas ważne, co kochamy i podziwiamy w najbliższym otoczeniu, na czym polegamy, ponieważ nas karmi i poi - tak samo, jak robią to uczące się mówić dzieci. Nazywaliśmy drzewa, źródła, rzeki, zwierzęta na znak szacunku i czułości; nazywaliśmy je, aby móc przekazywać wiedzę o nich. Mówiliśmy do bytów które nie mogły nam odpowiedzieć w tej samej mowie, formułując pierwsze modlitwy, ponieważ komunikowaliśmy się z nimi, a język stał się naszym podstawowym sposobem komunikacji.
Warto również zwrócić uwagę na to, że nasze procesy myślowe nie są tym samym, co wewnętrzny monolog czy myśli w formie powtarzających się słów i fraz. Nie bez powodu mówi się o “formułowaniu myśli” - na podstawowym poziomie nie myślimy w języku, nasze myśli i odczucia muszą dopiero zostać ubrane w słowa. A wiele z komunikatów, które słyszymy w swoich głowach, nie jest nawet naszymi myślami, tylko czymś, co usłyszeliśmy, przeczytaliśmy, co mówił nam ktoś inny… Czasem takie myśli utykają nam w głowie, wracają, krążą - co może stanowić znaczny problem, jeśli są myślami krzywdzącymi, godzącymi w nas albo w nasze otoczenie. To, jak prowadzimy świadomą część naszego wewnętrznego monologu, jakich słów i zwrotów używamy, wpływa na nasze samopoczucie, postrzeganie siebie i swojej sytuacji, a nawet postrzeganie świata. Z tego, w jaki sposób mówimy do siebie, wypływa też to, jak mówimy do najbliższych; szczególnie dbać o język i przekaz powinniśmy, mówiąc do dzieci oraz w ich obecności.
Ale dlaczego dobór słów, którymi mówimy do siebie i do innych, musi być tak świadomy i intencjonalny? Otóż rozwinięty język ma pewną właściwość, robiącą z niego jedno z naszych najbardziej niebezpiecznych narzędzi. Na początku (a, do pewnego stopnia, nawet jeszcze całkiem niedawno) ludzie rozumieli jaką moc mają słowa i obchodzili się z nimi ostrożniej, ale później zaczęliśmy ich używać coraz mniej odpowiedzialnie, w coraz większym oderwaniu od rzeczywistego doświadczenia. Nie używając słów jako nazw zjawisk, ale nazywając zjawiska słowami o odgórnie przypisanym znaczeniu, często je przekręcając, zmieniając, kształtując tak, aby posłużyły interesom mówiącego. Choć otaczająca nas rzeczywistość nie jest relatywna (jak chcieliby niektórzy filozofowie), to w jaki sposób możemy ją postrzegać i opisywać za pomocą języka, sprawia, że nasz odbiór rzeczywistości jest już wysoce relatywny i dotarcie do obiektywnych wniosków jest często znacznie utrudnione lub po prostu niemożliwe, dopóki posługujemy się językiem o sztywno ustanowionych znaczeniach przekazujących konkretne założenia ideologiczne. Na przykład takim, który ustanawia i utwierdza hierarchie społeczne albo tworzy silny, binarny i całkowicie sztuczny podział na płcie.
Jedną z rzeczy, którym pragnę się poświęcić w życiu, jest poszukiwanie i przywracanie do użytku pierwotnych, głębokich znaczeń słów, uwalnianie ich od ciężaru przeinaczeń i manipulacji, pozwalanie, aby przybrały swoją dawną formę, symboliczną i użyteczną zarazem; aby były wolne, dzikie, autentyczne i pozwalały tym, którzy je wypowiadają, być takimi samymi.
który ludzie z jakichś przyczyn wyczuwają lepiej, niż rekiny zapach krwi!
P.S. To jest tekst filozoficzny, nie językoznawczy; proszę go nie traktować jako tego drugiego.