Jesień stanowi również idealną porę na ponowne obudzenie w sobie naturalnych instynktów naszych przodków - wędrowców i zbieraczy. Ponowne, ponieważ wszystkie małe dzieci, mające dostatecznie dużo swobody, kierują się właśnie nimi odkrywając otaczający je świat podczas swoich zabaw, dopiero z czasem instynkty te zostają stłumione1 przez opresyjne zasady, ograniczenia, lęki i oczekiwania narzucone przez niedostosowaną do naszej natury kulturę.
W drogę
Przebywanie w naturalnym otoczeniu - nie musi być to od razu środek puszczy białowieskiej, wystarczy zdziczały zakątek miasta, skwer z odpowiednią ilością starych drzew, zagajnik na przedmieściach czy na wsi znajdujący się możliwie daleko od domów i uczęszczanych dróg, a także zarośnięty cmentarz2 - połączone z umiarkowanym ruchem jest jedną z najzdrowszych, a jednocześnie najprostszych rzeczy, jakie możemy zrobić zarówno dla naszego ciała, jak i psychiki. Choć często jesteśmy przekonani, że tego rodzaju spacery niczego nam nie dają, że są bezproduktywne, że pogoda jest nieodpowiednia albo że mamy co najmniej dziesięć ważniejszych rzeczy do zrobienia, nawet współczesna nauka i medycyna nie są w stanie zignorować płynących z nich korzyści, liczne badania potwierdzają to, co od dawna wie każdy świadomie je praktykujący. Śpiew ptaków, szum wiatru i płynącej wody, cykanie świerszczy i inne odgłosy bogatego ekosystemu wpływają kojąco na układ nerwowy; uspokajające działanie mają również piękne krajobrazy, szczególnie spoglądanie na naturalną zieleń; tak samo reagujemy na dotykanie roślin (może oprócz pokrzywy); w efekcie obniża się ciśnienie krwi, zmniejsza poziom stresu, przechodzący w stan większego rozluźnienia organizm umożliwia także regulację emocji i uporządkowanie myśli. Ubierzmy się więc dobrze, odłóżmy na chwilę na bok te wszystkie koniecznie wymagające naszej uwagi zajęcia, weźmy do ręki obiecująco wyglądający patyk i ruszajmy w drogę, poszukać trochę piękna i spokoju w miejscach, w których nauczyliśmy się ich nie dostrzegać, miejscach zdziczałych, zarośniętych, bujnych, brudzących błotem i pełnych życia. Pozwólmy sobie pobłądzić; nie potrzebujemy celu innego, niż sama wędrówka i chłonięcie przyrody wszystkimi zmysłami.
Kulinaria i medycyna
Choć w naszej kulturze, wymagającej od dorosłych, żeby nawet ich zabawy miały swoje “praktyczne” czy “produktywne” uzasadnienie, wyprawy całkowicie pozbawione tegoż i służące przede wszystkim odpoczynkowi są odświeżające i wyzwalające, jeżeli faktycznie chcemy doświadczać otaczającej nas przyrody w podobny sposób, jak nasi przodkowie, możemy nauczyć się, jak zbierać i wykorzystywać dzikie zioła, owoce i grzyby. Przedstawicieli wszystkich rdzennych kultur łączy między innymi dogłębna znajomość zależności panujących w przyrodzie i właściwości dostępnych lokalnie roślin, i dawni mieszkańcy Europy nie stanowili wyjątku. Tak naprawdę pewna wiedza zielarska była przechowywana jeszcze dosyć długo w kulturze ludowej, już po wprowadzeniu ideologii i polityki rzymskokatolickiego imperium na ziemie słowiańskie, i mimo że czasy koczowniczego trybu życia zbieraczy były już dawno za nami, nigdy nie polegano tak silnie na pokarmach wyprodukowanych pod kontrolą człowieka, jak obecnie.
Od dawna zastanawia mnie, dlaczego większość ludzi akceptuje bez poważniejszych problemów, że trzymane w domu zwierzęta (szczególnie te rzadziej spotykane niż psy i koty) dla zachowania zdrowia i długiego życia potrzebują specjalnej diety odpowiadającej temu, co spożywałyby na wolności, a przy tym samemu zjada wszystko, co podsuną im producenci żywności/gotujący członkowie rodziny/mało wiarygodni dietetycy; nie poświęcając ani chwili temu zasadnemu pytaniu “czy te produkty odpowiadają temu, co przedstawiciele mojego gatunku jedliby na wolności?…” Przecież my również dla zachowania zdrowia oraz długiego życia potrzebujemy diety, a także innych czynników, do których przystosowaliśmy się w toku ewolucji, podczas naszej trwającej co najmniej trzysta tysięcy lat historii jako gatunku. A wszystko wskazuje na to, że kiedy i gdzie tylko warunki klimatyczne na to pozwalały, nasi prehistoryczni przodkowie mieli znacznie bogatszą dietę niż większość osób żyjących współcześnie w tak zwanych krajach rozwiniętych. Nie będziemy, przynajmniej w tym tekście, wdawać się w szczegóły, miejmy tylko na względzie, że o wiele więcej dzikich roślin, niż można by podejrzewać, jest nie tylko jadalna, ale również smaczna i pełna cennych składników odżywczych. Należy tylko pamiętać, zabierając się do nauki zbierania, aby korzystać tylko z wiarygodnych źródeł i nie spożywać niczego, co do czego nie jesteśmy absolutnie pewni - różne apetycznie wyglądające jagódki i grzybki mogą spowodować poważne zatrucia.
A skoro już jesteśmy przy zatruciach, wiele gatunków roślin ma jeszcze jedno możliwe zastosowanie, bardzo intensywnie i z rozmysłem dyskredytowane w ostatnich stuleciach. Pod wpływem intensywnych zabiegów rozwijającego się imperium, które za jeden z celów obrało sobie wpojenie wszystkim wokół przekonania o wyższości propagowanej przez nie kultury i nauki nad każdą inną, a szczególnie nad tymi kierującymi się podważającymi opresyjny porządek wartościami, niemal całkowicie zapomnieliśmy o bogatej wiedzy naszych przodków na temat leczniczych i prozdrowotnych właściwości roślin i grzybów. Oczywiście nie ujmując niczego takim osiągnięciom współczesnej medycyny, jak możliwość wykonywania skomplikowanych operacji (najstarsza amputacja, co do której paleoantropologowie mają rozsądną dozę pewności, że była zabiegiem medycznym i pacjent po niej wydobrzał, odbyła się w jeszcze w prehistorii), radioterapia i inne zaawansowane metody usuwania nowotworów (które to są spowodowane przede wszystkim czynnikami środowiskowymi związanymi ze współczesnym trybem życia) czy choćby wykorzystanie antybiotyków (tak szerokie i lekkomyślne, że coraz więcej drobnoustrojów się na nie uodparnia, nie mówiąc już o niszczeniu dobroczynnej flory bakteryjnej), wiele poszlak wskazuje na to, że nasi przodkowie korzystali z nieprzebranego bogactwa otaczającej ich przyrody również w leczeniu rozmaitych chorób i dolegliwości.
Dlaczego imperium nie chce ludowej medycyny ani zrównoważonego zbierania dzikiego pożywienia? Na samym początku chodziło przede wszystkim o wyplewienie rdzennej kultury. Wiedza o przyrodzie była znacznie szerzej rozpowszechniona w tych wcześniejszych społecznościach, ale była także powiązana z praktykami religijnymi, których osoby zmuszane do przyjęcia chrześcijaństwa musiały się wyrzec; była powiązana z animizmem, bóstwami przyrody i osobami pośredników między tym a tamtym światem, wiedźmami i szamanami. Drugą ważną kwestię3 stanowi większa możliwość kontroli i czerpania zysków od kontrolowanych osób; ludzie, którzy mogą i potrafią sami sobie zapewnić pokarm i lekarstwa, nie będą ich kupować, powiększając zyski wyżej postawionych w hierarchii osób. O wiele łatwiej jest nałożyć podatek na chłopa, który całe dostępne pole obsiewa jednym gatunkiem zboża, niż na takiego, co prowadzi półkoczowniczy tryb życia i zbiera z dzikich ogrodów i lasów tylko to, czego potrzebuje. W nieco późniejszej wersji, imperialna kultura ukrywała swoje intencje pod pozorem walki z przesądami, chociaż na przesądach też można zarobić (stąd regularne pojawianie się różnego rodzaju popularnych “specjalistów” alternatywnej medycyny, których wiele zaleceń jest niestety nie tylko pozbawionych sensu, ale wręcz szkodliwych) - zarobić nie można natomiast na rzetelnej i powszechnej wiedzy o ziołolecznictwie i żywieniu w obrębie społeczności, która ma bezpośredni dostęp do zasobów naturalnych.
Ostrzeżenie
Niestety, bardzo wiele osób jest jak najbardziej gotowych czerpać korzyści z otaczającej ich przyrody, mając przy tym poważne braki, jeśli chodzi o pogłębioną wiedzę oraz podstawowe dobre praktyki związane ze zbieraniem dzikich roślin i grzybów. Na przykład - nigdy nie zbierajmy wszystkiego, co wpadnie nam w ręce, część, a właściwie większość, należy zostawić dla tych zwierząt, które polegają na naturalnych zasobach jako jedynym źródle pożywienia, w przeciwieństwie do nas wspomagających się uprawą i hodowlą. Nie niszczmy rośliny, oskubując z niej wszystkie liście albo zbierając owoce hurtowo za pomocą narzędzi uszkadzających liście i gałązki (tak jak niektóre osoby zbierające jagody borówek na sprzedaż), ponieważ doprowadzimy tylko do tego, że w każdym kolejnym roku będzie ich mniej. A bardzo wielu grzybiarzom należałoby może nie tyle zakazać ich porannych wypraw, co odebrać wszystkie noże - bardzo ważne jest, aby owocniki grzybów zbierać ręcznie, wyciągając całą nóżkę z ziemi, gdyż pozostawione przez zbierających ludzi kawałki niewyrwanych nóżek psują się i pleśnieją, powodując zakażenia oraz wywołane przez nie obumieranie grzybni, niewidocznej dla nas, podziemnej struktury, która stanowi rzeczywiste “ciało” grzybów. Pomijamy już tutaj to, że dużo osób zbiera grzyby, co do jadalności których nie są pewne, a następnie je wyrzuca - niepotrzebne marnotrawstwo.
Przede wszystkim należy mieć na uwadze, że natura dba o nas, kiedy my o nią dbamy. Przekaz bardzo niepopularny w czasie kapitalistycznej gospodarki, która polega na ekstrakcji zasobów naturalnych bez oglądania się na to, że nie są one nieskończone oraz przekonuje do siebie, posługując się mitem uniezależnienia człowieka od środowiska, a jednak szczególnie nam teraz potrzebny. Dla naszego własnego dobra, ale również dobra wspólnego wszystkich stworzeń na Ziemi, musimy odbudować naszą relację z przyrodą, oprzeć ją na zasadach doskonale znanych ludziom przez setki i tysiące lat zrównoważonego rozwoju społeczności na całym świecie - a jedną z nich jest właśnie ta zasada wzajemności.4
oczywiście nie u każdego równie skuteczne; jednak często nawet wtedy związane z nimi zachowania i hobby są przez ogół traktowane jako dziecinne, niecodzienne lub wręcz przejaw dziwactwa.
gwarantuję, że co najmniej jedno takie miejsce da się znaleźć w odległości dwudziestu minut na piechotę wyruszając z większości punktów na mapie naszego kraju!
tą samą zresztą, dla której imperialne społeczeństwa tak bardzo nie mogą ścierpieć koczowników.
o której zresztą pamiętali nasi jeszcze nie tak odlegli, słowiańscy i już katoliccy, ale kultywujący dawne obyczaje chłopscy przodkowie, regularnie w trakcie roku obrzędowego wielokrotnie składający “ofiary” duchom - co w warstwie materialnej oznaczało dzielenie się własnymi zapasami z innymi zwierzętami czy użyźnianie ziemi.