Oto jedna z najpiękniejszych obietnic systemu społecznego, w którym żyjemy - obietnica niezależności. Jeśli będziemy grać według reguł, czyli przestrzegać norm i ról społecznych, uczyć się pilnie, podejmiemy pracę, która mocno zakotwiczy nas w kapitalizmie, nadejdzie moment w którym sami będziemy mogli zapewnić sobie wszystko, czego potrzeba do szczęścia. Będziemy samowystarczalni, otoczeni komfortem i decydujący o własnym losie. A kiedy się nie udaje? Pomimo spełnienia wymagań nie otrzymaliśmy nagrody? Może wciąż towarzyszy nam poczucie dojmującej pustki? Najwyraźniej zrobiliśmy coś nie tak, albo wręcz coś jest nie tak z nami. Ale spokojnie, wciąż pozostaje jeszcze sięgnięcie po cały wachlarz usług mających, za odpowiednią cenę oczywiście, umilić nam czas, poprawić nastrój, ogólnie pojęte zdrowie i samopoczucie.
Jeśli jednak na którymś etapie wykonywania przydzielonych nam odgórnie zadań uda nam się zatrzymać, zrobić krok do tyłu i spojrzeć z szerszej perspektywy - niejako spoza ograniczeń i schematów rozumowania, wpajanych nam od dziecka przez system społeczny - dostrzeżemy, że jest to obietnica bez pokrycia, z wielu różnych powodów. Zaczynając od tego, że kapitalizm z samej swojej natury dąży do ustanowienia się niewielkiej grupy osób kumulujących i wykorzystujących olbrzymie ilości zasobów i dóbr materialnych oraz jak najliczniejszej grupy “robotników”, którzy będą na wytworzenie i utrzymanie tych majątków pracować (obecnie oznacza to nie tylko pracę bezpośrednio przy produkcji dóbr i usług, ale również swego rodzaju pracę konsumentów polegającą na zbieraniu i oddawaniu pieniędzy przedstawicielom pierwszej grupy), ale sami nigdy z nich nie skorzystają. Przejście z grupy większej do mniejszej zdarza się sporadycznie1, a im dłużej funkcjonuje dana kapitalistyczna gospodarka, tym rzadziej do tego dochodzi, ponieważ różnice w stanie posiadania stają się po prostu zbyt duże by przekroczenie ich było wykonalne. Za przykład posłużyć może choćby pogłębiające się obecnie w zastraszającym tempie rozwarstwienie społeczne, przepaść właściwie między przeciętnymi a najbogatszymi mieszkańcami USA, kraju niewyobrażalnego marnotrawstwa jakim jest stosunek prawie trzydziestu niezamieszkanych domów przypadających na każdą osobę w kryzysie bezdomności.
Ale powiedzmy, że nie aspirujemy do niesławnego jednego procenta, ani nawet górnych dziesięciu, a zaledwie do tak zwanej “wyższej klasy średniej”. To powinno wystarczyć - dom na kompletnie pustej działce z krótko przystrzyżonym trawnikiem, samochód (lub kilka, po co się ograniczać), tak zwana dobra praca, możliwość podróżowania do kurortów w egzotycznych krajach i wykorzystywania lokalnych zasobów wody pitnej w absurdalnie nieekonomiczny sposób, a na dokładkę jeszcze związek małżeński, oczywiście spełniający pewne wymogi, heteroseksualny i możliwie konwencjonalny. Zgodnie z dominującym w naszym społeczeństwie przekazem, wymienione czynniki zapewniają nam nie tylko obiecaną niezależność, ale też spełnienie - i rzeczywiście, jedną z możliwości jest poczucie sytości, dotarcia do celu oraz satysfakcji ze swoich dokonań, jednak zazwyczaj jest ono przemijające lub całkowicie fałszywe, kryjące pod swoją gładką powierzchnią problemy wynikające z zaniedbania tych sfer życia, które nie są związane z materialnymi osiągnięciami i odhaczaniem kolejnych ustalonych arbitralnie “kamieni milowych”. Niezależnie od tego, czy jesteśmy owych problemów świadomi, czy nie, będą się one manifestować w tej lub innej postaci: złego samopoczucia, wypalenia, lęków, depresji, zupełnie fizycznie objawiających się problemów zdrowotnych, kryzysu emocjonalnego i duchowego na który nie będziemy w najmniejszym stopniu przygotowani.
Jest to związane ze znaną, ale często i chętnie ignorowaną prawdą, że spełnienia emocjonalnego czy duchowego nie da się kupić (za to można je wybrać, zdecydować się na nie; ale to już należy do innej opowieści). O czym zresztą dobitnie świadczą życiorysy możnych tego świata, zarówno wielu postaci historycznych, jak i zupełnie współczesnych miliarderów z nieuporządkowanym życiem osobistym, nieetycznymi działaniami mającymi na celu pomnażanie i utrzymywanie majątków, zwyczajem szukania jak najsilniejszej stymulacji poza granicami zdrowego rozsądku, moralności, prawa i dobrego smaku (często wszystkich naraz) oraz ewidentnymi problemami z opanowaniem własnego ego. Status społeczny i osiągnięcia oparte na akumulacji dóbr materialnych nie są w stanie zastąpić samopoznania, posiadania głębokiej wiedzy o otaczającym nas świecie, nauki bezpiecznego wyrażania emocji, empatii i wrażliwości, zdrowych kontaktów i długotrwałych relacji z ludźmi, innymi zwierzętami, roślinami i samą ziemią, umiejętności słuchania intuicji i sumienia, naszych wewnętrznych kompasów - które to właściwości w społecznościach rdzennych pozyskuje się w procesie dorastania i przechodzenia kolejnych inicjacji, a w naszym zwykle przez przypadek lub po długich i żmudnych poszukiwaniach na własną rękę, ewentualnie z pomocą wyjątkowo dobrze poprowadzonej terapii.
Na pewno nie pomaga i to, kiedy w głównonurtowym przekazie dotyczącym dobrostanu psychicznego, self-care, nawet duchowości, trafiającym do przeciętnego odbiorcy znajdujemy zalecenia, aby skupić się na czymś zupełnie przeciwnym niż budowanie zdrowych, kooperacyjnych relacji z własnym ciałem i duszą, a także wszystkimi elementami świata zewnętrznego które napotkamy na swojej drodze (a tym samym, stopniowo, zdrowej i odpornej na opresję wspólnoty w miejsce hierarchicznego, agresywnego społeczeństwa). Albo jeszcze gorzej, bardziej zwodniczo, zupełnie dobre praktyki i porady zmieszane zostają z propagowaniem hiperindywidualizmu, pochwałą konsumpcji (ponieważ bóg/wszechświat/dowolna siła wyższa, na którą się powołano pragnie, abyśmy byli otoczeni obfitością i dobrostanem; osobiście naprawdę wątpię, żeby dowolnej sile wyższej chodziło o nowy telewizor, worek ubrań i dwa samochody) oraz zapewnieniem, że w izolacji od innych jesteśmy w stanie zaspokoić wszystkie swoje potrzeby i pragnienia, a nasz indywidualny “sukces” zależy jedynie od tego, jak pozytywnie potrafimy o nim myśleć. W ten sposób wiecznie gonimy za czymś, czego nie ma, za “idealną” wersją siebie dzięki której będziemy już zawsze szczęśliwi; gdy w rzeczywistości trudno być szczęśliwym podążając za takimi wskazaniami, będziemy raczej stępieni, udomowieni, niepełni, a do tego staniemy się doskonałymi konsumentami - z braku znaczących relacji z innymi, w fortecy niedzielonego z nikim domu, będziemy potrzebowali całego szeregu usług i przedmiotów w beznadziejnej próbie zapełnienia tych miejsc, które należą do naszej rodziny, ukochanych osób, przyjaciół, zwierząt i roślin. W skazanej od początku na niepowodzenie próbie zastąpienia naszego ekosystemu wytworzonymi sztucznie doznaniami i przedmiotami.
Należy podkreślić, na wypadek gdyby nie zostało to jeszcze dostatecznie dobitnie ukazane, że ta sprzedawana przez kapitalizm niezależność nie jest niczym innym, jak starannie sfabrykowaną fikcją - sprawia jedynie, że jesteśmy odizolowani od ludzi, zwierząt i całego ekosystemu, od których w rzeczywistości zależy nie tylko nasz dobrostan, ale i przeżycie. Jedzenie, woda w kranie, dobra podstawowe i luksusowe nie biorą się znikąd, ale są wytwarzane i dostarczane nam przez cały szereg podmiotów, prawdziwych, żyjących i czujących istot. Ta izolacja od nich wszystkich, brak bezpośredniego kontaktu sprawia, że możemy ignorować same ich istnienie i warunki, w jakich pracują na naszą “niezależność”. Nie widzimy także tych, którzy faktycznie na tak ukształtowanym systemie korzystają i mają znacznie większą władzę nad naszym codziennym życiem, niżbyśmy sobie tego życzyli.
Wbrew temu, czego jesteśmy uczeni, współczesny mieszkaniec miasta, przyzwyczajony do korzystania z technologii przy niemal każdej czynności, nieposiadający tak elementarnych umiejętności jak przygotowywanie jedzenia od podstaw, rozróżnianie roślin jadalnych od trujących czy rozpalanie ognia, jest o wiele bardziej zależny od otaczającej go infrastruktury i kaprysów nieznanych mu, prawdopodobnie żyjących w zupełnie innych warunkach ludzi, a także wpływu ekstremalnych zjawisk pogodowych i innych podobnych czynników, niż był wędrowny człowiek prehistoryczny zależny od warunków środowiska naturalnego. Dobrostan tego drugiego również zależał, tyle że od znajomości otaczającego go świata przyrody oraz umiejętności współpracy z innymi, bliskimi mu ludźmi, również polegającymi na nim. Współpraca autonomicznych jednostek w zrównoważonym ekosystemie jest nieporównywalnie bardziej ludzka, efektywna i przynosząca satysfakcję niż transakcja kupna-sprzedaży między osobami podzielonymi na sztucznie zbudowane, wyraźnie rozgraniczone kategorie, otoczonymi środowiskiem niszczonym i eksploatowanym w celu maksymalizacji materialnych zysków najbardziej “uprzywilejowanych” grup.
Te dwa ważne pojęcia - niezależność i autonomię - bardzo łatwo pomylić. A niektórzy są tak mocno przywiązani do myślenia w kategoriach narzuconych przez hierarchiczne społeczeństwo, że trudno im pojąć nie tylko różnicę między nimi, ale sam koncept autonomii - tak jak ma to miejsce z myleniem równości z jednakowością2. Jednak wspomniana różnica jest bardzo prosta. Niezależność sugeruje, że jesteśmy samowystarczalni, nie potrzebujemy pomocy ani obecności grupy, a być może nie chcemy być do nikogo i niczego przywiązani; tymczasem autonomia opiera się na głębokim, dzielonym przez całą wspólnotę przekonaniu o prawie i możliwości każdej osoby do decydowania o sobie, przy jednoczesnym pozostawaniu w bliskich, kooperacyjnych relacjach z innymi. Każda kultura narzucająca sztywne podziały na kategorie i segregującą członków społeczności w sposób hierarchiczny w mniejszym lub większym stopniu zagraża autonomii jednostek, szczególnie tych sytuowanych przez nią na niższych szczeblach społecznej drabiny.
Nie potrzebujemy społeczeństwa, w którym każda jednostka może być3 niezależna, tylko wspólnoty, która szanuje autonomię każdej jednostki.
Nie potrzebujemy środków, które odwrócą naszą uwagę od problemów, tylko systemu, który zajmuje się ich przyczynami.
Nie potrzebujemy znieczulać się na własne i cudze cierpienie, tylko pozwolić tym odczuciom na pokazaniem nam, jakimi sprawami należy się zająć.
Nie potrzebujemy więcej przedmiotów i usług, które mają zastąpić prawdziwe życie, tylko realnej zmiany społeczeństwa, w którym żyjemy.
co więcej, wymaga nie talentu i ciężkiej pracy, ale przede wszystkim zależy od przypadku.
“jak wszyscy ludzie mają być równo traktowani, skoro nie jesteśmy tacy sami, mamy różne wrodzone umiejętności, cechy, możliwości i ograniczenia” - najczęściej można spotkać się z takim rozumowaniem w dyskusji z przedstawicielem grupy uprzywilejowanej, kiedy próbujemy mu wytłumaczyć ideę równości wobec prawa.
może być, a nie jest, ponieważ - ponownie - ta “niezależność” w społeczeństwach imperialistycznych jest warunkowa i przydzielana tylko osobom, które grają według ściśle określonych reguł oraz, to bardzo ważne, oraz mają szczęście.