Opowieść o niezdrowej Ziemi
w środku kolejnego najgorętszego lata w historii pomiarów (a w rzeczywistości o wiele, wiele dawniej niż historia pomiarów sięga)
Każdy z nas był kiedyś przeziębiony. Albo przechodził którąś z chorób wieku dziecięcego, ospę wietrzną, świnkę czy różyczkę (teraz szczepi się na nie młodsze dzieci niż wcześniej). Niektórzy co sezon łapią grypę, a po pamiętnym wejściu w lata 20. XXI wieku również covid spowodowany którymś kolejnym szczepem koronawirusa. Historycznie, choć nadal mowa o bardzo niedawnej historii w skali naszego istnienia jako gatunku, ludzkość dziesiątkowały dżuma, gruźlica, czarna ospa i cholera. Ale są też inne rodzaje chorób, takie których nie można powiązać bezpośrednio z infekcją konkretnym drobnoustrojem. Innymi słowy, organizm niedomaga nie tylko z powodu niedającego się opanować rozwoju innych, mikroskopijnych organizmów, ale również niewłaściwych warunków środowiska, takich, do których nie jest przystosowany lub które oddziałują na niego zbyt intensywnie. Albo przeciwnie, brakuje mu czegoś, co powinien dostawać, na przykład pełnowartościowego pokarmu. Już w starożytności opisano tajemnicze objawy, które dziś przypisujemy cukrzycy, choć wtedy była to choroba rzadka i śmiertelna. A skoro już jesteśmy przy pokarmie, chorobą, w dodatku dotykającą jednocześnie wiele układów w ciele jest także otyłość, choć wiele osób widzi w niej jedynie problem natury estetycznej (co wcale nie jest takie oczywiste, jeśli porzucimy na chwilę zachodni krąg kulturowy i jego współczesne standardy piękna). Jeszcze inną kategorię stanowią choroby dotykające sfery emocji, psychiki i duchowości, współistniejące z charakterystycznymi dla siebie objawami fizjologicznymi. Ogólnie rzecz biorąc, chociaż droga jest jeszcze daleka, medycyna zachodnia, która rozwijała się przede wszystkim aby służyć imperialnym interesom, a nie zdrowiu publicznemu, zaczyna nadrabiać zaległości w stosunku do tradycyjnych systemów medycznych, definiujących każdą chorobę jako zaburzenie specyficznej dla danego organizmu równowagi, wewnętrznego mikroklimatu. W tym kontekście najlepiej jest nie dopuszczać w ogóle do rozwoju żadnych przykrych dolegliwości, dbając o dostosowany do indywidualnych potrzeb, właściwy i naturalny tryb życia (na tyle, na ile to w ogóle możliwe w “rozwiniętym” społeczeństwie), ale kiedy już do tego dojdzie, proces zdrowienia polega na przywróceniu tej wyjściowej równowagi - zarówno poprzez reakcje zachodzące bez udziału naszej świadomości, na przykład odpowiedź układu immunologicznego, jak i intencjonalne działania, takie jak zastosowanie lekarstw i zmiany w trybie życia.
Jeśli naprawdę dobrze przyjrzymy się przyrodniczym faktom na temat ciała człowieka, jedną z rzeczy, które dostrzeżemy, będą jego nieoczywiste granice. Fizycy twierdzą, że elektrony budujących nas atomów nie są przyłączone do protonów i neutronów na stałe, ale nieustannie się nimi wymieniamy z istotami i przedmiotami znajdującymi się w naszym bezpośrednim otoczeniu. Jako organizmy wielokomórkowe współpracujemy ściśle z tak wieloma jednokomórkowcami, dobroczynnymi bakteriami, wirusami, grzybami i pierwotniakami zamieszkującymi zarówno wnętrze, jak i na zewnątrz ciała, że ich liczba przekracza liczbę faktycznych ludzkich komórek. Kiedy regularnie całujemy się z inną osobą, wykształcamy wspólną, unikalną dla danej pary florę bakteryjną w ustach. W każdym kęsie pokarmu dostarczamy ciału nie tylko różnych rodzajów składników odżywczych, ale również kolejną porcję mikroorganizmów. Nasze komórki są zresztą zbudowane dosłownie z tego, co jemy, pijemy i wdychamy, i niemal wszystkie z nich “wymieniają” się na nowe wielokrotnie w ciągu całego cyklu życia. Osoby i środowisko, w którym najwięcej przebywamy, wpływają na nas także pod względem psychicznym i intelektualnym. Nasze fizyczne i duchowe granice są płynne, i stanowimy właściwie bardziej niewielki ekosystem osadzony w kolejnym, znacznie większym, niż odrębną całość niezależną od swojego otoczenia.
I tak samo wygląda to w wypadku innych zwierząt niż ludzie, roślin, grzybów, mikroorganizmów, lasów, jezior, oceanu, jaskiń, rzek, pustyń i całej Ziemi. Pojedyncza komórka stanowi mikrokosmos, miniaturę wszechświata, a wszechświat nie jest niczym innym jak ciągle zmieniającą się, trwającą w subtelnej równowadze układanką milionów większych i mniejszych elementów. Podobnie jak zaburzenia równowagi w ciele powodują chorobę, szereg nieprzyjemnych, a czasem niebezpiecznych objawów, tak niezrównoważony ekosystem będzie cierpiał i bronił się przed źródłem problemów.
To nie jest nowy ani oryginalny koncept. Ludzkość posiadała tą wiedzę już przed tysiącami lat, nawet w mitach związanych z religiami abrahamowymi1 możemy znaleźć opowieść o potopie, który był konsekwencją zaburzenia boskiego porządku - choć oczywiście z biegiem czasu historia ta nabrała cech, których potrzebowali kościelni hierarchowie aby manipulować wiernymi, boski porządek zastąpiły ludzkie prawa, a konsekwencja stała się karą. Pozwoliliśmy, żeby nasze mity, nasza filozofia, a przede wszystkim styl życia oddaliły się od tej wiedzy, umieściły nas poza przyrodą, przemilczały potrzebę równowagi. Tymczasem przedstawiciele nielicznych już grup osób z całego świata podtrzymujących tradycje i sposób życia swoich nie-imperialistycznych przodków, kultywujących rdzenne obyczaje, animistyczne filozofie i religie nie tylko pamiętają o potrzebie równowagi, ale również czują, są świadomi, że od lat Ziemia znajduje się w coraz gorszym stanie. I tak samo jak pojedynczy organizm, tak Ziemia jako ekosystem dąży do zachowania homeostazy2. W jaki sposób próbuje zwalczyć infekcję, nierównowagę, która jej nie służy? Czy jesteśmy powodem, dla którego Ziemia choruje?..
Najpierw spróbujmy odpowiedzieć sobie na drugie pytanie. Choć przy obecnej bezprecedensowej liczebności naszego gatunku aż prosimy się o analogię z nadmiernie namnożonymi bakteriami wywołującymi zapalenie w organizmie, prawdopodobnie kwestia jest bardziej złożona. Problem stanowi nie tyle ilość ludzi, co gospodarka krajów tak zwanych rozwiniętych, pochłaniające olbrzymie ilości zasobów. Gdyby wszyscy ludzie na świecie prowadzili tryb życia taki, jak mieszkańcy USA (Europejczycy nie są daleko w tyle, nie łudźmy się), potrzebowalibyśmy pięciu błękitnych planet na zaspokojenie ich “potrzeb”. W kulturze zachodniej konsumujemy zbyt dużo i produkujemy zbyt bezmyślnie. Czym innym, jak nie zachwianiem równowagi jest doprowadzenie do tego, że dzikie zwierzęta stanowią mniej niż cztery procent wszystkich ssaków, gdy cała reszta to ludzie, hodowane masowo krowy i inne zwierzęta przeznaczone na rzeź? Czy zachwianiem równowagi nie jest wybicie niemal wszystkich wielkich drapieżników, w niektórych rejonach doszczętnie? Ciągnące się na wielu, wielu hektarach monokulturowe hodowle i plantacje zmodyfikowanych genetycznie i opryskiwanych chemikaliami roślin? Trzymanie tysięcy kur, krów, świń i pozostałych zwierząt gospodarskich w hangarach, w których nie mają nawet miejsca, żeby się obrócić i składowanie ich odchodów w sztucznych “stawach”? Wyrywanie z dna oceanu wszystkiego co tam żyje tylko po to, żeby większość wyrzucić i złapać nieco więcej ryb, niż tradycyjnymi metodami? Wylewanie na rośliny jadalne, ozdobne i po prostu na trawniki hektolitrów pestycydów i innych chemikaliów, które zabijają nie tylko “chwasty” i “szkodniki”, ale również jak leci dobroczynne rośliny i owady? Podobnie działające masowe stosowanie antybiotyków, które unicestwiają bakterie potrzebne nam dla zdrowego życia razem z tymi chorobotwórczymi? Wycinanie lasów na całym świecie do gołej ziemi, powodujące jednocześnie śmierć milionów ich dzikich mieszkańców? Spalanie i wykorzystywanie paliw kopalnych i pochodnych ropy naftowej w niemal każdej gałęzi gospodarki, choć doskonale wiemy, jakie to szkodliwe pod wieloma względami i w większości znamy alternatywne rozwiązania?
A to nawet jeszcze nie wszystko, czego imperialistyczna gospodarka dopuszcza się w imię “postępu i wysokiego standardu życia’’, które stanowią przykrywkę dla prawdziwego celu - olbrzymich i stale rosnących materialnych zysków najbardziej uprzywilejowanej grupy społecznej.
Wracając do pierwszego pytania, jak na te zaburzające równowagę czynniki reaguje ekosystem Ziemi?
Wydaje się, że Ziemia ma gorączkę. Choć nie wszyscy chcą w to uwierzyć, zmiany klimatu i globalne ocieplenie, które w kilku ostatnich latach przekroczyło nawet najgorsze prognozy osób zajmujących się badaniem tego zjawiska, są związane z działalnością człowieka, pośrednio i bezpośrednio. Ci, które sądzą, że nie jesteśmy w stanie ocenić miarodajnie przyczyn zjawiska odbywającego się przed naszymi oczami, niech pomyślą o przykładzie z przeszłości - jedna z największych udokumentowanych zmian klimatu, tak zwana mała epoka lodowcowa, która ochłodziła Europę w latach 1570 do 1900, przekształcając tereny ówczesnej Polski z takich, gdzie można było hodować winorośle, w takie do których dało się dojechać saniami ze Szwecji prosto przez zamarznięty Bałtyk, była efektem nałożenia się trwającego od 1300 roku naturalnego trendu zwiększenia się i utrzymywania zasięgu lodowców górskich oraz pewnego ubocznego efektu działań europejskich mocarstw za oceanem. Kiedy konkwistadorzy wyrżnęli niemal w pień ludność zamieszkującą największe ośrodki gospodarcze Ameryki Południowej, olbrzymie przestrzenie pól uprawnych, miast i osad zarosły przez dżunglę, która jest jednym z najefektywniejszych “klimatyzatorów” Ziemi. Zmieniło to oczywiście odczuwalne warunki klimatyczne na miejscu, ale zdaniem zajmujących się tym naukowców, wpłynęło również na gwałtowniejsze ochłodzenie Europy. Teraz efekt jest odwrotny, między innymi z powodu zastraszającego tempa wylesiania, osuszania mokradeł i bagien oraz niszczenia ekosystemów wodnych.
Rolą podwyższonej temperatury podczas infekcji jest stworzenie nieprzyjaznego środowiska dla mikroorganizmów, które wyrwały się spod kontroli, i trudno zaprzeczyć, że zmiany klimatu z ich falami upałów, nieprzewidywalnymi huraganami, długotrwałymi suszami i innymi gwałtownymi zjawiskami atmosferycznymi tworzą zdecydowanie nieprzyjazne środowisko, szczególnie dla ludzi przywiązanych do dotychczasowego trybu życia.
Innym sposobem, w jaki układ odpornościowy odpowiada na obecność czynników chorobotwórczych są specjalne komórki, wyspecjalizowane w rozpoznawaniu i unieszkodliwianiu patogenów. Co ciekawe, właśnie patogeny chorobotwórcze są jednym ze sposobów, jakimi cały ekosystem radzi sobie z nierównowagą jego elementów. Rozprzestrzenianie się wirusów i bakterii na skalę epidemiczną lub pandemiczną jest możliwe tylko w obrębie zbyt zagęszczonej, osłabionej populacji, populacji znajdującej się z jakichś powodów w nierównowadze, nie mającej dostępu do mniej radykalnie działających czynników zewnętrznych i wewnętrznych, które mogłyby pomóc ją przywrócić do naturalnego stanu.
Ciekawym skutkiem ubocznym współczesnych ludzkich możliwości, a konkretnie szybkiego podróżowania i przewożenia w odległe miejsca rzeczy, których nie powinno się tam przewozić, jest nie tylko roznoszenie chorób takich jak covid i inwazyjnych gatunków fauny i flory, powodujących zniszczenia w nieprzystosowanych do ich obecności ekosystemach, ale rozniesienie po wszystkich kontynentach skolonizowanych przez Europejczyków grzybni jednego z najbardziej trujących grzybów - muchomora sromotnikowego. O ile wydaje się, że jego rozpowszechnienie się nie wpływa negatywnie na rodzime gatunki drzew i grzybów, a śmiertelne zatrucia tym muchomorem na terenie krajów europejskich zdarzają się sporadycznie, o tyle mieszkańcy USA i Australijczycy stosunkowo często dają się nabrać na jego ładny wygląd i delikatny smak. Trudno się oprzeć pokusie, aby i to zjawisko przypisać naturalnym procesom przywracania równowagi w przyrodzie.
Na tylu przykładach poprzestaniemy; ich dokładne wyliczanie z pewnością zapełniłoby nie tylko esej, ale całą książkę. Jeszcze tylko jedna uwaga, do tych osób, które przeczytają i pomyślą, że to rzeczywiście ładna opowieść, ciekawa analogia, zestawianie faktów w narracyjną całość, konstruowanie mitu o chorującej Ziemi, ale nic więcej. Otóż wszystko, co myślimy i mówimy o rzeczywistości, nawet twierdzenia podparte naukowymi, mierzalnymi “dowodami”, zawsze pozostaje niczym innym, jak interpretacją tejże rzeczywistości ubraną w ludzki język i rozumowanie. Skoro tak, dlaczego nie mielibyśmy świadomie wybierać opowieści, które prowadzą nas z powrotem ku równowadze i własnej naturze, zamiast od niej oddalać?
judaizm, chrześcijaństwo, islam i kilka mniej popularnych.
homeostaza to zdolność organizmu do zachowania wewnętrznej równowagi wobec wpływających na nie różnorodnych czynników.