Kiedy płonie Miasto Aniołów wraz z pokaźną częścią całego stanu Kalifornia, podmiejskie domy z ich garażami, urządzeniami elektrycznymi i “domową” chemią eksplodują gdy tylko dosięgnie je rozprzestrzeniający się ogień, setki tysięcy ludzi i zwierząt zostaje zmuszonych do ucieczki, kłęby toksycznego dymu ulatują do atmosfery, a awaryjne źródła wody wyschły, trudno nie zadać sobie pytania, co sprawiło, że naturalna katastrofa, wydarzenie, które można do pewnego stopnia przewidzieć i z którym można sobie poradzić, spowodowała aż takie zniszczenia i wręcz została podsycona działaniami ludzi, zamiast być przez nie wyciszona, ograniczona? Dlaczego w jednym z najbogatszych rejonów jednego z najbogatszych, najbardziej “wysokorozwiniętych” krajów na świecie zabrakło wody oraz odpowiednio przeszkolonych ludzi, którzy mogliby zapobiec aż takiemu rozprzestrzenieniu się ognia? Czy naprawdę jesteśmy na tyle krótkowzroczni, że skoro kataklizmy tego rodzaju zdarzają się stosunkowo rzadko (a raczej zdarzały się stosunkowo rzadko w niedalekiej przeszłości), to możemy tworzyć sprzyjającą im infrastrukturę i agresywnie zmieniać środowisko naturalne bez brania pod uwagę tego, w jaki sposób przyroda sama radzi sobie z pożarami, powodziami, suszą, ekstremalnym zimnem i innymi gwałtownymi zjawiskami?..
Sezonowe pożary na terenach znanych nam jako Kalifornia nie są niczym zaskakującym ani niespotykanym. Rodzime gatunki roślin są do nich przystosowane - u niektórych ogień pobudza wzrost czy kwitnienie, inne wykształciły mechanizmy chroniące je przed płomieniami, w przeciwieństwie do nasadzanych masowo inwazyjnych eukaliptusów, których drewno z uwagi na wysoką zawartość olejków eterycznych pali się jak olbrzymi knot świecy. Eukaliptusy są od dawna już sadzone zarówno w kalifornijskich miastach jako rośliny ozdobne, jak i na plantacjach, powstających oczywiście w miejscach “oczyszczonych” wcześniej z naturalnie występującej roślinności. Próżno byłoby szukać rdzennych roślin także w przydomowych ogródkach, które zgodnie z amerykańską modą są monokulturowymi uprawami konkretnych, niekoniecznie przystosowanych do suchego środowiska gatunków trawy. Miejska i podmiejska infrastruktura też jest łatwopalna, tak jakby architekci współczesności niczego nie nauczyli się od tych odpowiedzialnych za średniowieczne miasta o słomianych dachach1; a wszechobecne tworzywa sztuczne są nie tylko łatwopalne, ale jeszcze podczas spalania wydzielają toksyczne wziewnie substancje.
Kalifornijczyków zawiodło również zarządzanie. Straż pożarna w hrabstwie była od lat źle finansowana, a znaczną grupę strażaków zajmujących się gaszeniem pożarów na terenach niezurbanizowanych stanowią więźniowe, rekompensowani kwotą niższą niż dwa dolary za godzinę. Dodatkowo znajdującą się w ekosystemie słodką wodę zużywają w nadmiarze nie tylko absurdalnie nieekonomiczne, olbrzymie monokulturowe uprawy roślin użytkowych i przemysłowe hodowle zwierząt, ale również pochłaniające coraz więcej czystej wody pitnej serwerownie obsługujące internet, chmury danych i technologię ai. Choć użytkownikom może wydawać się, że usługi te są ulotne i niemal niematerialne, w rzeczywistości pracujące bez przerwy maszyny są schładzane za pomocą olbrzymich ilości wody (choć można to zrobić w bardziej skomplikowany, ale wodooszczędny sposób); w 2022 roku było to 3,8 miliona litrów wody dziennie, a liczby stale rosną. Przeciętne centrum danych obsługujące ai zużywa wodę w takim samym tempie, co od 100 do 400 tysięcy gospodarstw domowych2, nie przynosząc dosłownie żadnego pożytku - nie liczę oczywiście zwiększania zysków już i tak wielkich technologicznych korporacji i posiadających w nich udziały oligarchów. A skoro już mowa o nieetycznie operujących korporacjach, warto wiedzieć także o tym, że koncern Nestle pobiera (kradnie?..) każdego roku około 190 milionów litrów wody z San Bernardino National Forest, położonego dwie godziny jazdy od obszarów, gdzie wyschły hydranty.
Nie inaczej wygląda to w naszym kraju, gdzie co prawda nie borykamy się z aż taką skalą ekstremalnych zjawisk pogodowych jak mieszkańcy terenów położonych bliżej równika, ale nie jesteśmy też zupełnie od nich wolni. Coraz silniejsze, przedłużające się upały i niewielkie opady śniegu powodują długotrwałe susze, a jednocześnie coraz częściej mamy do czynienia z tak zwanymi powodziami błyskawicznymi. Łatwo jest obwinić zmieniający się klimat3 i ekstremalne zjawiska pogodowe, ale rzeczywistość jest bardziej złożona. Poświęciliśmy dziesiątki lat na osuszanie naturalnie podmokłych terenów, które niegdyś zajmowały znaczną część polskiego krajobrazu, obecnie w bezprecedensowym tempie wycinamy drzewa i zarośla4 - w miastach, na przedmieściach, wzdłuż dróg i torów kolejowych, w lasach teoretycznie państwowych, które zostały przez ostatnie kilkanaście lat zmienione praktycznie w przedsiębiorstwo służące zarabianiu pieniędzy trafiających w całkowicie prywatne ręce (poprzedzone kilkudziesięcioma latami słabego zarządzania od samych początków istnienia zajmujących się tym instytucji, nie ma się co oszukiwać), bezpieczne nie są nawet drzewa rosnące na terenach chronionych, w parkach narodowych czy na zielonej granicy5. Tymczasem drzewa, zarośla i tereny podmokłe odpowiadają za zatrzymywanie wody w glebie, kiedy jest jej zbyt wiele, i oddawanie, gdy jest jej zbyt mało. Obieg wody w przyrodzie tłumaczy się dzieciom w szkole podstawowej na kilku lekcjach; może gdyby poświęcono temu nieco więcej czasu, nawet politycy, leśnicy i deweloperzy byliby w stanie zrozumieć, jak ważny dla bezpieczeństwa ludzkich społeczności jest stabilny, dziki ekosystem zajmujący jak największe obszary oraz rozsądna gospodarka wodą na terenach rolniczych i zurbanizowanych.
Ale politycy nie mianują się sami, a szkodliwym działaniom organów państwowych i prywatnych niejednokrotnie mogą dać odpór aktywiści, działacze społeczni oraz zwyczajni członkowie wspólnoty pielęgnujący właściwe, zdrowe wybory - w swoich ogrodach, na stołach i balkonach, w mieszkaniach w środku miasta i w wiejskich sadach. Jednak żeby efekty tego stały się widoczne na szerszą skalę, potrzebujemy kolektywnej, kulturowej zmiany naszego podejścia do przyrody, dzikości, zasobów naturalnych, potrzebujemy zrównoważonej gospodarki w miejsce gospodarki kapitalistycznej. Zdaje się, że czymś, co musimy wszyscy zrozumieć by podejmować lepsze decyzje jako społeczeństwo jest to, że nie żyjemy współcześnie w obiecywanej nam już przez niektórych greckich filozofów epoce rozumu, ale w epoce technologii; że wiele otaczających nas produktów, urządzeń i rozwiązań nie ma służyć poprawie jakości życia zwyczajnych ludzi, a jedynie pomnażaniu majątków najbogatszych. Że podstawą, wokół której zorganizowane są “nowoczesne”, imperialistyczne państwa nie jest nauka, ale kapitał. Za bardzo jesteśmy przyzwyczajeni do myślenia, że ziemię i jej zasoby można posiadać na własność; także do tego, że ze swoją własnością można robić, co tylko się zechce.
Jesteśmy - potomkowie chłopów, którym nie wolno było zbierać jedzenia ani polować w pańskich lasach - już tak głęboko pogodzeni z tym, że lasy, sama ziemia, jest “czyjaś”, że zapominamy, że w rzeczywistości nie należy do nikogo, nie w sposób, który by pozwalał ją bezkarnie niszczyć - ponieważ jest potrzebna każdemu z nas. Przyroda, zdrowa i bogata, jest potrzebna naszym dzieciom i ich dzieciom, i wszystkim, którzy będą po nas. Nieskończony wzrost ekonomiczny imperialistycznego rynku to nawet nie mrzonka, ale niebezpieczne kłamstwo, ponieważ jesteśmy i zawsze będziemy uzależnieni od istniejących w skończonej ilości zasobów naturalnych. Nie ma w tym niczego złego, nie jest to straszna sytuacja, z której musimy się wyrwać; przeciwnie, jest coś głęboko pięknego, nawet mistycznego w naszej przynależności do nurtu przyrody, do wielkiego ekosystemu, jakim jest nasza planeta, do naturalnych cykli życia, śmierci i odrodzenia z tej samej materii, z której zbudowane są nie tylko wszystkie ziemskie stworzenia, ale i gwiazdy z odległych galaktyk. Jeżeli będziemy w zrównoważony sposób budować naszą relację z przyrodą, odwdzięczy się nam całą swoją możliwą obfitością i urodą6, a pierwszym krokiem jest poznanie panujących w niej zasad, próba zrozumienia subtelnych powiązań łączących poszczególne istoty i elementy w jedną żywą, współpracującą całość; mogą nam w tym pomóc nauki przyrodnicze, pod warunkiem, że będziemy zadawać krytyczne pytania i otworzymy się na wiadomości, które kolidują z pewnymi poglądami rozpowszechnionymi w naszej kulturze; że będziemy gotowi oddzielać fakty od manipulacji jak ziarno od plew.
swoją drogą, właściwie utrzymane słomiane dachy świetnie sprawdzają się w warunkach wiejskich; problemem w dawnych miastach było ich stłoczenie, umożliwiające błyskawiczne rozprzestrzenianie się ognia.
a są to cały czas dane z USA, gdzie przeciętne zużycie dowolnych zasobów jest i tak wyższe niż u nas, i praktycznie gdziekolwiek na świecie.
bo nikt o zdrowych zmysłach, nawet jeśli odmawia zrozumienia, że zjawisko rosnących globalnie temperatur zostało spowodowane lub znacznie przyśpieszone działaniami ludzi, chyba nie zaprzecza już samemu istnieniu zmian klimatu.
no może równie szybko wycinaliby je imperialistyczni kolonizatorzy najeżdżający słowiańskie wspólnoty w czasach chrystianizacji Europy, gdyby tylko dysponowali koparkami i piłami elektrycznymi.
bynajmniej nie z powodu imigrantów, ale naszych własnych polityków i żołnierzy, którzy zdają się nie rozumieć, że jeżeli miejsca na granicy są przejezdne dla nich, to stają się takie również dla innych. Dzikie granice stanowią lepsze zabezpieczenie przed wrogą armią czy zorganizowaną przestępczością, ale niestety są łatwiejsze do przekroczenia dla poruszających się pieszo i w niewielkich grupach lub samotnie zdesperowanych uchodźców, a z jakichś powodów to oni stanowią priorytetowy cel naszych dzielnych wojsk.
tę samą radę można by dać heteroseksualnym mężczyznom próbującym budować związek; czy też osobie o dowolnej płci i upodobaniach, która widzi związki romantyczne w patriarchalnych, hierarchicznych kategoriach przynależności, obowiązku i możliwości podniesienia własnego statusu społecznego.