Choć w lutym często mamy do czynienia z najniższymi temperaturami w roku, a astronomiczna wiosna zaczyna się dopiero pod koniec marca, to właśnie teraz możemy poczuć - i zaobserwować - pierwsze oznaki poruszenia, przebudzenia z zimowego snu. Od przesilenia minęło już dość czasu, dni są dłuższe i dłużej jesteśmy wszyscy wystawieni na działanie życiodajnego światła słońca.
Zaczynają ptaki. Najpierw kilka nieśmiałych taktów, a później całe długie pieśni, złożone melodie, symfonia głosów przeważnie niewidocznych dla nas śpiewaków poukrywanych w bluszczu, w koronach drzew iglastych i między gęstymi gałązkami krzewów. Do życia w mieście zaadaptowało się bardzo wiele gatunków ptaków śpiewających, a niepozorny wygląd tych pospolicie spotykanych, takich jak kosy czy sikorki nie powinien nas zmylić. Bardzo możliwe, że to właśnie ich głosy rozbrzmiewają tuż za naszym oknem, przyciągając uwagę i skłaniając do zastanawiania się nad tożsamością autorów tych miłosnych arii. Choć ptasie pieśni to nie tylko zaloty; ptaki mają bardzo rozbudowane systemy komunikacji i prawdopodobnie nigdy nie będziemy w stanie z całą pewnością powiedzieć, że rozumiemy każdy akord ich melodyjnych języków, możemy tylko zgadywać.1 Pieśni o miłości, zakładaniu rodziny i o samotności, o ucztach i głodzie, przyjaciołach i zagrożeniach - czy to nie brzmi znajomo?.. Zresztą wcale nie musimy poznawać znaczenia ptasich pieśni, żeby docenić ich piękno, ani nawet nie musimy doceniać ich piękna, aby odczuć ich dobroczynny wpływ na nasze ciało i psychikę. Słuchanie śpiewu ptaków działa uspokajająco i poprawia samopoczucie, także u osób z depresją, najczęściej diagnozowanym problemem związanym z ludzką psychiką na świecie. Ptasie pieśni oddziałują wyciszająco na autonomiczny układ nerwowy, który odpowiada za funkcje organizmu niezależne od naszej woli takie jak praca serca, ruchy perystaltyczne jelit czy zwężanie i rozszerzanie naczyń krwionośnych oraz dróg oddechowych, tym samym obniżając poziom fizycznego stresu.
Pomimo wciąż niskich temperatur i pozornie głębokiego uśpienia, rośliny również przygotowują się do zmiany pór roku. Na gałęziach niektórych możemy zaobserwować pęczniejące pąki, inne, jak leszczyna, zaczynają już pylić. Na to drugie pozwalają sobie oczywiście tylko te gatunki, u których rozmnażanie odbywa się z pomocą wiatru; owady zapylające potrzebują o wiele intensywniejszego nasłonecznienia do wykonywania długich lotów, zresztą większość z nich jeszcze nie opuszcza zimowych kryjówek. Ale są kwiaty, które właśnie teraz zaczynają zakwitać, pierwiosnki, przebiśniegi, krokusy, wszystkie kwiaty przedwiośnia; zapewniają sobie pierwszeństwo przed innymi, kiedy tylko pojawią się wygłodniałe pszczoły, trzmiele i motyle, od razu nasycą się ich słodkim nektarem; tymczasem inne kwitnące rośliny będą dopiero wychylać się z ziemi i rozwijać w zupełnie innym tempie. W normalnych warunkach, sprzed dwudziestu, pięćdziesięciu, stu lat, przedwiosenne kwiaty wzrastają pod przykryciem grubszej lub cieńszej warstwy śniegu i ukazują nam się dopiero podczas roztopów, od razu w całej swej okazałości, kolorowe, wesołe, żywe pośród strumieni wody i nieroztopionych jeszcze połaci lśniącej zimnej bieli; powtarzające się już od pewnego czasu ciepłe, niemal bezśnieżne zimy pozwalają nam przyjrzeć się, jak te pierwsze kwiaty rosną i rozwijają się, czekając na silniejsze, wiosenne słońce i obudzone jego światłem owady.
Część zwierząt rodzi potomstwo podczas tej przejściowej pory. Niedźwiedzie na przykład przychodzą na świat w gawrach2, podczas snu zimowego niedźwiedzicy. Małe niedźwiedziątko odżywia się mlekiem, ale podobnie jak ludzki noworodek nie robi wiele więcej, dopiero wiosną będzie gotowe żeby wraz z matką opuścić legowisko. Pod koniec zimy przychodzą na świat również jagnięta, co miało szczególne znaczenie dla społeczności pasterzy - zapasy jedzenia, w które tak obfitowały lato i jesień, często były już znacznie uszczuplone, więc podbierane karmiącym matkom owcze mleko stawało się ważnym elementem codziennej diety. Jednak większość pozostałych zwierząt, podobnie jak ptaki dopiero zabiera się do poszukiwania partnerów (na całe życie albo na dany sezon, zależnie od zwyczajów danego gatunku); według niektórych badań również u ludzi dłuższe dni wpływają na zwiększenie się popędu seksualnego. Może to właśnie dlatego w połowie lutego odbywało się rzymskie święto płodności, luperkalia, znane przede wszystkim z pełnych potępienia relacji wczesnych chrześcijan, którzy zresztą doprowadzili w końcu do zakazania jego obchodów. Spróbowali zastąpić je dniem upamiętniającym męczennika, skazanego na śmierć za potajemne udzielanie chrześcijańskich ślubów w czasie, kiedy rzymscy władcy zwalczali jeszcze nową religię. Współczesne silnie skomercjalizowane walentynki nie zachowały niestety żadnych elementów starszego święta, choć może nie każdego bawiliby przebrani za wilki, półnadzy kapłani goniący kobiety, żeby uderzeniem skórzanych rzemyków pobudzić ich płodność i seksualność.3
Kto już tęskni za ciepłymi, długimi dniami, niech wypatruje znaków. W otaczającym nas świecie przyrody, w postaci kwiatów, pąków na drzewach, świergotu ptaków, zmieniających się zapachów, coraz cieplejszego dotyku słonecznych promieni - ale także we własnym, wewnętrznym świecie. Czy poczujemy przypływ energii, tęsknotę za podróżą, za poznawaniem nieznanego, a może powoli zacznie wzrastać w nas nowa idea, nowa opowieść, pragnienie tworzenia albo doskonalenia swoich umiejętności, czy też podniesie się w nas i napęcznieje jak gotowe do rozwinięcia się pąki jeszcze inne, ukryte wcześniej przed naszą świadomością pragnienie, poświęćmy czas, aby przyjrzeć się tym znakom otrzymanym od naszej psychiki. Posłuchajmy ich pieśni. A jeśli tylko jest to możliwe, pozwólmy im rozkwitnąć świeżymi barwami i nakarmić nas nektarem i złocistym pyłkiem.
oczywiście zgadywanie pasjonującego się ptakami ornitologa będzie w większości przypadków bardziej wiarygodne niż przypadkowej osoby; nie licząc być może poety, który sam płynnie posługuje się językiem pieśni.
tak nazywa się miejsce, które niedźwiedź wybrał na zimowy odpoczynek.
uderzenia powinny być oczywiście lekkie; podobny sposób “zapewniania” płodności był znany również na ziemiach słowiańskich, gdzie dawniej “śmigus-dyngus” polegał nie tylko na polewaniu wodą, ale również smaganiu poświęconymi wierzbowymi witkami. W obu wypadkach mamy już jednak do czynienia z obrzędem zachowanym w tradycji, ale pozbawionym pogłębionego kontekstu, trudno mi powiedzieć bez szerszego poszukiwania korzeni tych zwyczajów skąd powiązanie dokuczania kobietom z ich płodnością. Wyraźnie widać też prawdopodobne zniekształcenie wyjściowych form obrzędu przez silnie patriarchalną kulturę rzymską, a następnie rzymskokatolicką - czyż kapłani nie powinni “zapewniać” płodności wszystkim uczestnikom, a nie tylko tym rodzaju żeńskiego?